MIN PARISTANEIS TON ELLIN
czyli
NIE UDAWAJ GREKA
czyli trzecie zderzenie z Helladą

# 18

Wracamy do Polski

Po śniadaniu zjechaliśmy do Kalambaki na cotygodniowe zakupy w Lidlu. Chyba wszystkie kampery umówiły się tu na zakupy, bo nie było miejsca na parkingu. Większość miejsc parkingowych przy marketach jest zadaszona i nie mieściliśmy się w tej wysokości. Zatowarowani ruszyliśmy w dalsza drogę. I choć wczoraj żegnaliśmy greckie morze, dziś znowu wylądowaliśmy nad morzem. Tym sposobem w Katherinie zatoczyliśmy koło wokół Grecji. Stanęliśmy blisko jednej z pierwszych miejscówek, plaży T. Ammos, niedaleko Makrygialos, którą widzimy przez konary drzew. Oglądaliśmy po drodze Pydna Salt, te słone błota, które wcześniej ominęliśmy z powodu deszczu, ale nie zauroczyły nas, ot baseny z zimną słoną wodą i błoto w sumie dość suchawe, plaża obok niby duża i piaszczysta, ale jakaś taka bez klimatu. W T.Ammos plaża szeroka, piaszczysta i świeżo zbronowana, przy beach barze w starym samochodzie przygotowania do weekendu. Póki co siedzimy sami, w towarzystwie nie wiadomo czyich psów, bo między drzewami i krzewami ukryte domy i domki. Tęsknie spoglądamy na wody Zatoki Termajskiej kontemplujemy naszą podróż, planując drogę powrotną do domu. Nasza wielka grecka przygoda powoli dobiega końca, jutro minie 30 dzień w Helladzie i zamknie się piąty tydzień poza domem.

Mało plażowa pogoda sprawiła, że następnego dnia definitywnie żegnamy się z greckim morzem i Grecją. Autostradą zmierzamy ku granicy z Macedonią. Po krótkim postoju na granicy wjeżdżamy do kraju górzystego i zielonego, a im bardziej na północ, tym góry bardziej płaskie. Mijamy Skopje i robimy dłuższy postój kilkanaście kilometrów od Kumanowa. Chcemy dzisiaj przekroczyć granicę i zanocować, gdzieś po drugiej stronie, tak aby bez spinki pokonać jutro Serbię i Węgry do Karcagu. Przejście pokonaliśmy bez problemu i znaleźliśmy miejsce na nocleg w najbliższym mieście Bujanowacz. Trochę wieczorem poprostowaliśmy kości spacerując po okolicy. Mimo, że to środek miasta noc minęła spokojnie. Rano poleciałam do piekarni, ale załapałam się na miejscowy targ. Trochę łyknęłam klimatu, bo to był trochę egzotyki i towarów rozmaitych źródło niewyczerpalne. Co kto miał brudnego w domu, rozłożył na ulicy. Naszej uwadze nie umknęły samochody wojskowe na ulicach, a potem na autostradzie konwój karetek amerykańskich. Okazało się, że w pobliskim Kosowie doszło do rozruchów i byli ranni żołnierze NATO. Takie są Bałkany. Droga przez Serbię mijała szybko, autostrady nawet nie takie drogie. Był postój na odpoczynek, ale wkoło cisza, nic się nie działo groźnego, jak czasem opowiadają. Tuż przed granicą wjechaliśmy w komórkę burzową, grzmotów nie słyszeliśmy, ale błyskawice się pojawiały i ściana wody przed szybą. Nawet ciężko byłoby się gdzieś zatrzymać, bo pobocze na autostradzie pełnej TIRów nie jest bezpieczne. W mgnieniu oka okoliczne pola zamieniały się w jeziora. Na granicę wjechaliśmy już po burzy, ale kolejka był bardzo długa i nie posuwała się szybko. Na jednej i na drugiej po półtorej godziny. Doczekaliśmy się i choć różne głosy chodziły, zwłaszcza o węgierskiej służbie granicznej i celnej, przejechaliśmy bez problemów. Nic nie sprawdzali, zapytali tylko czy mamy alkohol albo papierosy, a my nie pijący i nie palący więc machnęli ręką i puścili. Niedaleko granicy spędziliśmy noc na parkingu z TIRami, a rano szybko udali się do Karcagu. Wykupienie winiety nie gwarantuje spokojnej podróży, bo drogi nawet główne bywają krzywe i dziurawe. Dobrnęliśmy szczęśliwie do celu i pierwsze, co zrobiliśmy, po zawiadomieniu oczekujących, że już jesteśmy bezpieczni w strefie zasięgu, to umoczenie dupek w ziołach. Po tak długiej i wyczerpującej podróży przespaliśmy całe popołudnie. Oczywiście po długo oczekiwanym langoszu zapitym piwem. Wieczorem znowu kąpiel, kolacyjka z zasłużoną lampką wina i długi sen do rana, już bez żadnych ograniczeń.

Rano – Happy Birthday to My Love- a potem życie według standardowego schematu, czyli rutynowe czynności przerywane kąpielą. Dzień zakończyliśmy sponsorowanymi lodami urodzinowymi i znowu zatoczyliśmy krąg od urodzin do urodzin (sponsorowanych). I tak lajtowo minęły kolejne dwa dni z określonym z góry harmonogramem, wolno z właściwą sobie nutą relaxu. Jeden z wieczorów spędziliśmy w towarzystwie Ewy i Piotra z Gdańska i to nawet wieczór wysokoprocentowy, ale jakoś trzeba było uczcić Dzień Dziecka.

I tak dobiegła końca nasza dłuuuuuuuuuuga przygoda. Wracamy do domu znanymi szlakami Węgier i Słowacji, autostradą, więc nudy i nudy. W Polsce powitał nas dzień słoneczny, ale mega chłodny. Chcieliśmy zawracać. Ale póki co …

TE LEME ELLADA!!!!!!
MECHRI TIN EPOMENI FORA!!!!!!!!!!!
DO ZOBACZENIA HELLADO!!!
DO NASTĘPNEGO RAZU!!!!!!!