MIN PARISTANEIS TON ELLIN
czyli
NIE UDAWAJ GREKA
czyli trzecie zderzenie z Helladą

# 13

Mistra

Trzy dni resetu i chillowania minęło i nawet nie wiedzieliśmy, że czeka nas dzień pełen wrażeń i mega emocji. Na cel obraliśmy Kalamatę, ale żeby nie było tak prosto wynalazłam na googlowej mapie coś takiego jak Mistra, a ponieważ, jak wynikało z mapy jest ona na drodze ze Sparty do Kalamaty i to tej krótszej drodze, więc dlaczego nie zahaczyć o taką gratkę. W najbliższym Lidlu uzupełniliśmy zapasy i pofrunęli w stronę Sparty. W niewielkiej odległości od miasta Leonidasa wjechaliśmy w klimatyczne miasteczko Mistra. Szkoda tylko, że nie było jak się zatrzymać, bo centrum na wyraz ciasne na jeden, a co dopiero na dwa kampery. Dalej, jak to w Grecji droga pnie się w górę ostrymi winklami, nielitościwie wąsko i kręto. Mijamy dolny parking kompleksu archeologicznego, skręt na Kalamtę ( zadowoleni, że po drodze) i dojeżdżamy do górnego parkingu Acropolis &Fortyfication Castle of Mystra. To cały ogromny kompleks budowli rozciągający się na stromym zboczu wschodniej strony gór Tajget, z górującym na szczycie zamkiem. Ten zespół architektoniczny został wpisany na listę UNESCO i jest najlepiej zachowanym miastem bizantyjskim na świecie. Założone zostało w początkach XIII wieku po zdobyciu Konstantynopola podczas czwartej krucjaty Krzyżowców. Na szczycie góry powstał zamek, zbudowany w stylu zachodnioeuropejskim przez księcia Achai , który miał zapewnić kontrolę na doliną i bezpieczeństwo przed powracającymi z krucjaty Frankami, łupiącymi i niszczącymi co tylko się dało w ówczesnym Bizancjum. Poniżej zamku rozwinęło się miasto, które do połowy XIII wieku szybko rozkwitało i przyciągało coraz więcej ludzi. Kiedy wróciło do rąk Bizancjum, w XIV wieku cesarz utworzył tu stolicę despotatu Morei i poniżej zamku stanął ogromny zespół pałacowy ( despota znaczy władca) . W tych czasach zanotowano niebywały rozkwit miasta, korzystało ono z dobrodziejstw żyznych okolicznych pól, gajów oliwnych, winnic i plantacji morwy, rzemieślnicy żydowscy produkowali jedwab i zajmowali się tkactwem, rzeką Ewrotas spławiano towary do portów. Sława miasta przyciągała także filozofów i myślicieli oraz artystów. Upadek Konstantynopola spowodował zmianę władców w Mistrze, najpierw przeszła w ręce Wenecjan, by w końcu trafić pod panowanie Turków Osmańskich. Od tej pory zaczął się upadek miasta. Jako pierwsi opuścili je przedstawiciele bogatych rodów. Kościoły przekształcono w meczety. W Pałacu Despotów zamieszkał pasza. Ostateczny upadek Mistry spowodowały dwa greckie zrywy narodowe w 1770 roku i w 1821. Mimo, że Grecy wyparli muzułmanów, miasto straciło swoje znaczenie. Grecki król Otton I zdecydował o wskrzeszeniu nowożytnej Sparty, a do jej budowy użyto materiały z rozbiórki zabudowy Mistry, oszczędzając kościoły jako miejsca kultu. Ludność Mistry przenosiła się do nowego miasta, ostatni mieszkańcy wyprowadzili się w 1953 roku, gdy wpisano ją na listę UNESCO, pozostały jedynie mniszki z monastyru Pantanassa. Obecnie na terenie kompleksu prowadzone są prace restauratorskie, odbudowano w całości Pałac Despotów, wiele kościołów zostało zabezpieczonych przed dalszym niszczeniem.

Z niemałym trudem zaparkowaliśmy nasze domy na skąpym parkingu i podążyli do bramy miasta. Tam oczywiście kasa, niestety nie zmieściłam się w grupie seniorów, którzy płacili za bilet 6 euro i musiałam wziąć bilet normalny za 12 euro. Nie wiem, czy był to powód do radości, czy nie, ale skoro zapłaciłam tyle, to zdecydowałam za tyle pozwiedzać i chociaż reszta załogi nie podjęła trudu wspinania się na zamek, ja pognałam jak sarna po śliskich kamiennych schodkach i na dodatek w siąpiącym deszczu. Zamek to już w zasadzie ruina i trzeba mieć dużo wyobraźni, żeby zobaczyć tu jego potęgę, ale widoki z murów były niesamowite. Z jednej strony dolina z widocznymi miejscowościami, a z drugiej dzikie góry, przełęcze i doliny porośnięte zielonym, zdawało się miękkim dywanem. Stojąc wysoko na skraju muru oddychałam pełną piersią, chłonąc te cuda i czułam się jak bizantyjska księżniczka. Nie zważałam na moich towarzyszy podróży, postąpiłam egoistycznie i zdecydowałam na zejście po zabudowanym resztkami sławy bizantyjskiej i chwały osmańskiej zboczu do dolnego parkingu. Szłam wąskimi uliczkami, a może raczej ich pozostałościami, wśród domostw porośniętych wiosenną roślinnością z kolorowymi, pachnącymi kwiatami , bluszczem i powojem. Jedynymi budynkami,gdzie można było wejść do środka były kościoły z resztkami polichromii na ścianach z fantastycznymi rozwiązaniami architektonicznymi. Spośród szarych kamieni ścian i zielonych zawojów bluszczu wyłaniały się mistrzowskie w formie i czerwone w kolorze dachy. Domy bogatszych mieszczan odróżniały małe wieżyczki, okrągłe lub kwadratowe. Byłam nieziemsko oczarowana tym klimatem i pięknem, ale czas deptał mi po piętach i czekająca reszta załogi. Nie zobaczyłam nawet połowy tego, co tam jest do zobaczenia, wyobraźnia dokończyła dzieła. Wyszłam nieco niepocieszona, zostawiając niedokończone zwiedzanie na następny raz, prosto w ramiona mojego rycerza w białym kamperze i porwał mnie ku Kalamacie szlakiem pełnym niespodzianek i pułapek. Początkowo droga jak każda w Grecji i widoki niesamowite, jak na wszędzie w Grecji. Wiele razy już je opisywałam, może szkoda słów. Prawda jest jedna – musieliśmy przedostać się na drugą stronę pasma Tajgetu. Jako dodatkowa atrakcja na naszej drodze pojawiły się nawisy skalne, tworzące coś na kształt tuneli, istniała więc obawa, czy nasz dach przejedzie tę pułapkę bez szkody. Do objechania był obszar tajemniczo nazywany Agios Ioannis – Agios Georgios periochi Lada, Karveliou, Artemisias Dimou Kalamatas. Tej zawiłości nie udało mi się dotąd rozszyfrować, ale było to coś w rodzaju parku krajobrazowego, bo nie mieści się w spisie parków narodowych. Już mieliśmy wjechać w ten tajemniczy teren, gdy na naszej drodze pojawił się znak i tablica informująca, że droga jest zamknięta. Strzałka wskazywała kierunek objazdu. Pierwsze metry nie zapowiadały nic groźnego, ale niedługo okazało się, że jelita po skręcie kiszek są bardziej proste niż trakt przed nami. Trasa Transfogaraska czy Droga Trolli, które już kiedyś pokonywaliśmy to jest tak zwane małe Miki. Szosa, a raczej ścieżka była wprawdzie asfaltowa, ale dokładnie na szerokość naszego kampera, w dodatku tak powyginana, że na każdym kroku każde z naszych kół było w innej pozycji i na innej wysokości. Przejeżdżaliśmy przez wioski i gdyby w tym czasie ktoś nieopatrznie otworzył drzwi w domu, tobyśmy je zabrali ze sobą. Podjeżdżając pod balkony modliliśmy się, żeby na drodze nie było kamienia albo jakiegoś wzgórka, bo nasz dach zostałby pod balkonem. W głowie cały czas powtarzana mantra, żeby tylko ktoś nie jechał z naprzeciwka!!!!! Owszem pojawił się taki pojazd, ale był to skuter, a jego kierowca z pełnym uśmiechem na twarzy złapał się za czoło, tak oględnie mówiąc, bo wiadomo co taki gest znaczy. A co najgorsze, to trzeba było jechać do przodu, bo z tej drogi nie było odwrotu, nawet na największym placu wioski nie mieliśmy szans zawrócić naszą Bawarką. I tak przez 38 kilo metrów, które miały chyba po milion metrów, tak się dłużyły. Odetchnęliśmy pełna piersią, gdy zobaczyliśmy w oddali majaczące zabudowania Kalamaty i skrawki błękitnej wody Zatoki Meseńskiej. Metą dzisiejszego etapu miała być plaża Bouka, kilka kilometrów za Messyną. Objechaliśmy Kalamatę bokiem i wyjechaliśmy na drogę ku Messynie. Wtedy pojawiło się wahanie, czy nasi towarzysze podróży bezpiecznie przyjechali na miejsce, bo jechali sami, jakiś czas przed nami, i czy będą czekać na wyznaczonej miejscówce. Serce podchodziło mi do gardła, gdy dojeżdżaliśmy do umówionego miejsca,ale cała adrenalina opadła, gdy okazało się, że szczęśliwie dotarli tu niewiele wcześniej przed nami. Początkowo Bouka nie zrobiła na nas wrażenia, może zepsuła je napotkana tu para niemiecka swoim egoistycznym zachowaniem. Jedynie widok zza okna na światła po drugiej stronie zatoki i śpiew cykad wynagrodził wszystko. Najbardziej niepowtarzalny dzień całej naszej podróży zmierzał ku końcowi. Emocje dawały znać o sobie jeszcze następnego dnia, który spędziliśmy na pełnym resecie, spacerując po plaży i okolicy, podglądając jak tubylcy przygotowują się do sezonu. Po południu pojawił się deszcz i parę grzmotów.