MIN PARISTANEIS TON ELLIN
czyli
NIE UDAWAJ GREKA
czyli trzecie zderzenie z Helladą

# 16

Pyrgos i Arkoudi

Miała to być idylliczna grecka zabudowa w kolorach białym i niebieskim, ale okazało się, że to inne Pyrgos. W Grecji jest kilka miejscowości o tej nazwie. Ale nie zniechęciło to nas do spaceru. W najbliższym barze zjedliśmy wreszcie grecką pitę – w drożdżowym placku zawinięty szaszłyk, warzywa, tzatziki i frytki. I to całe dobro za całe 5 euro dwie porcje. Ruszyliśmy na poszukiwanie centrum. Co lepsze sklepy zamknięte, wiadomo sjesta, ale było już po 17 i nikt nie kwapił się z ich otwarciem. Eleganckie wystawy kusiły. Pospacerowaliśmy po czymś w rodzaju deptaku, zjedli po porcji lodów dwukrotnie droższych od pity i wypiliśmy kawkę. Na miejscówkę jechaliśmy w strugach deszczu. Plaża Leventochori okazała się małą, klimatyczną plażą w zatoczce, piaszczysta i płaściutka i czyściutka. Piękno jej udało się zobaczyć w leniwie wstającym porannym słońcu. Pojechaliśmy dalej do miasteczka Arkoudi. Zdjęcia tego kurorciku pokazał nam Bogdan i chcieliśmy sprawdzić czy rzeczywiście nie kłamał. Jest ono na mocno wysuniętym zachodnim cyplu Peloponezu, na horyzoncie majaczył zarys wyspy Zakhintos. Plaża malutka, ale piasek jak puch, woda przejrzysta i dno piaszczyste. Część plaży zajęta przez hotelowe leżaki i parasole. A miasteczko rzeczywiście miniaturowe, domki, w większości pensjonaty i hotele, ściśnięte jakby jeden na drugim na zboczu, ale bajecznie kolorowe. Chodzimy po uliczkach, błądzimy po zaułkach, maleńkie sklepiki kuszą swoimi towarami. Wydałam w nich trochę kasy, ale miałam spory niedosyt, bo wzięłabym wszystko. Dzień był dość gorący, więc urządzamy sjestę na dużym, pustym parkingu na skraju miasta. Decydujemy się zostać tu na noc może dwie,. Z parkingu do plaży jest kawałek, więc nie będziemy słyszeć szumu morza, po raz pierwszy od przybycia do Grecji. Późne popołudnie spędziliśmy na plaży. Spróbowałam wejść do wody – miłe dno, czysta woda, ale tylko tyle. I choć słońce nie okazało się zbyt łaskawe, wieczorem był piękny zachód – wyjątkowo uroczy widok tych kolorowych domków oświetlonych złotoczerwonym blaskiem zachodzącego słońca.. Poranek okazał się trochę upalny, więc sama poszłam na plażę. Czułam się jak w środku upalnego lata w cieniutkiej batystowej sukience i słomkowym kapeluszu,boso przemierzałam plażę brodząc w wodzie. Chyba najpiękniejszy spacer tego lata. Wróciłam do kampera przygotować obiad. Przez szpary w firankach obserwowaliśmy, jak na parkingu przeładowują arbuzy z przyczep do wielkiego Tira, nawet sami zaproponowali nam wielki dojrzały owoc, dostali za to mocnej kawy. A arbuz był wyjątkowo czerwony i wyjątkowo słodki. Potem był popołudniowy spacer i wieczorna romantyczna kolacja w małej restauracyjce na brzegu morza, a właściwie jej taras był jakby zawieszony nad sama wodą. Siedzieliśmy na rystykalnym balkonie i raczyliśmy się winem i przekąskami, wzięliśmy ser saganaki, kulki z cukinii, ekstra dostaliśmy bruscetę z pomidorami, a na deser kawałek ciasta ucieranego, polanego syropem z kandyzowanymi owocami. A to wszystko okraszone było przepięknym spektaklem światła na niebie i wodzie. W tej scenerii pożegnaliśmy urocze Arkoudi i wczesnym rankiem wyruszyliśmy w stronę kontynentu.

Jechaliśmy autostradą. Widoki nadal były piękne i kosztowne, kilka przejazdów przez tunele. Wkrótce pożegnaliśmy także Peloponez i mostem w Patrze, za niebagatelną kwotę 21 euro wróciliśmy na kontynent. Wybraliśmy ostatnią, jak nam się wydawało miejscówkę nad morzem w Kato Vasiliki. Trudno powiedzieć, że to była plaża, ale staliśmy nad brzegiem morza. Krajobraz i okoliczności ciekawe. Niewielka miejscowość przygotowuje się na przyjęcie gości. Kilka tawern, ładnie zagospodarowane nabrzeże, wszędzie stosy leżaków czekają na amatorów słońca, którego jak na lekarstwo. Koty też znudzone oczekiwaniem i przygotowaniami. Po spacerze siedzieliśmy na zewnątrz i kontemplowaliśmy zachód słońca, które chowało się za górę za naszymi plecami, ale Patra po drugiej stronie zatoki była skąpana w jego promieniach. Czekaliśmy na iluminację mostu, ale się nie doczekaliśmy. Może znowu oglądaliśmy zdjęcia nie tego mostu?