MIN PARISTANEIS TON ELLIN
czyli
NIE UDAWAJ GREKA
czyli trzecie zderzenie z Helladą

# 17

Meteory

Przemieściliśmy się w głąb lądu jakieś 280 km. Naszym celem były Meteory, mistyczne klasztory zawieszone na skałach. Większość drogi przemierzyliśmy autostradą, jakieś ostatnie 40 km znaną nam konfiguracją góra- dół, zakręt w prawo, zakręt w lewo, tunel. Naszym oczom ukazywały się niebotyczne góry i niesamowite przepaści. Nagle wśród gór porośniętych drzewami wyłoniły się skały fantastycznych kształtów, a zbliżając się do granic Kalambaki widać już było na skałach budynki monastyrów.

„Meteoros” w greckim oznacza „zawieszony w powietrzu” lub „środek nieba”. Te 500-metrowe skały samotnie wystające z ziemi od zamierzchłych czasów stanowiły cel wędrówki mnichów w poszukiwaniu ciszy i spokoju do medytacji. Początkowo na swe siedziby adaptowali naturalne jaskinie czy zagłębienia skalne. Pierwszy monastyr Wielki Meteor powstał w XIV wieku, potem powstawały następne, wszystkie w trudno dostępnych miejscach, aby zapewnić bezpieczeństwo przed mnożącymi się najazdami tureckimi, a także aby pielgrzymi mogli poświęcić się w drodze do zbawienia, niejednokrotnie tracąc życie. Dziś dostęp jest dość łatwy, do każdego można dojechać, choć na sam szczyt trzeba wejść po kamiennych schodach. W szczycie rozkwitu działały tu 24 monastyry prawosławne, dziś pozostało aktywnych 6. W przeciwieństwie do Athos funkcjonowały tu także klasztory kobiece. Kompleks w całości został wpisany na listę UNESCO. Meteory zawsze fascynowały ludzi, ale dopiero pod koniec XX wieku zdobyły największą popularność. Być może za sprawą ułatwień w dostępie, a być może za sprawą filmu „Tylko dla twoich oczu” z Jamesem Bondem, który był kręcony w tej lokacji. Stało się to zarzewiem konfliktu mnichów z władzami, gdyż wykorzystanie terenu monastyrów odbyło się bez porozumienia z tutejszymi mnichami, decyzję tę podjął biskup grecki, za odpowiednią opłatę zapewne. Spór wygrali, ale mimo to część z nich przeniosła się na Athos. Formacje skalne zostały też wykorzystane w serialu „Gra o Tron”, ale była to tylko wizualizacja komputerowa. Było nie było tysiące turystów codziennie odwiedza te miejsca, szukając w nich kolejnej atrakcji, bo o wyciszenie modlitewne w tych tłumach raczej ciężko. Klasztory były miejscem gromadzenia skarbów kultury greckiej oraz kultywowania greckiej tradycji. W okresie II wojny światowej wiele zbiorów zostało przeniesionych stąd w inne miejsca z obawy przed zniszczeniem w wyniku bombardowań. Do zwiedzania dostępnych jest 6 klasztorów, my z uwagi na czas oraz siły fizyczne zdecydowaliśmy zobaczyć klasztor Św. Stefana, gdyż do niego można spokojnie wejść po kładce, nie ma męczących schodów. Wzięliśmy też pod uwagę, że jest to jedyny klasztor, który ma przerwę w godzinach zwiedzania . Przeczytałam też ( dosłownie), że dostęp do klasztoru możliwy jest tylko przez kładkę nad przepaścią. Lepsza już kładka niż schody, mimo że nad przepaścią, jakoś damy radę. Szybko znaleźliśmy miejsce na parkingu przy drodze, nie zważając, że do klasztoru nawigacja wskazywała 750 metrów. Spokojnie dojdziemy, ważne, że nasz kamper stoi w miarę bezpiecznie na tym górskim terenie. Na wprost mieliśmy widok na klasztor, który podziwialiśmy posilając się przed wyjściem, bo przerwa niedawno się zaczęła. Wypatrzyliśmy nawet tę kładkę nad przepaścią i snuliśmy scenariusze, jak będziemy robić zdjęcia, żeby mieć dowód, że byliśmy, a nie potracić przypadkiem aparatów. Wreszcie zdecydowaliśmy, że podejdziemy, bo jak się przerwa skończy to może tłum rzucić się do wejścia, więc...... Idziemy, parę metrów od postoju napotykamy tablicę informującą, że jest to klasztor Trójcy Świętej, nie ma przerwy i jest czynny krócej. Trzeba było zejść w dół, aby następnie wspiąć się schodkami na szczyt góry. Zdecydowaliśmy, że jak tak, to pójdziemy. Trochę zasapani, bo było wyjątkowo duszno i miało się na burzę, dobrnęliśmy do bramy. Zakupiliśmy bilet za 3 euro i weszli do środka. Klasztor ten powstał w XV wieku, materiały do jego budowy gromadzono przez siedemdziesiąt lat, sama budowa trwała osiemnaście lat. Podczas okupacji zbiory klasztoru zostały doszczętnie splądrowane, a jego skarby utracone bezpowrotnie. Obecne pomieszczenia są ciasne, idealnie czyste, maleńka okrągła cerkiewka z cudownymi późno bizantyjskimi freskami i złocistym ikonostasem, wspaniałe drewniane sufity, pedantycznie wypielęgnowany ogród i niesamowite widoki z góry. Klasztorem opiekuje się trzech mnichów. A ta kładka nad przepaścią okazała się liną do wciągania wagoniku towarowego :). To najmniejszy z klasztorów, ale ma najbardziej olśniewające położenie, patrząc od strony Kalambaki. Tu właśnie kręcono sceny z Jamesem Bondem. Zabudowania Św. Stefana były widoczne z góry, ale już sama powędrowała, ku tej kładce nad przepaścią. Kładka okazała się betonowym mostkiem może 10 m długości. Ten klasztor jest klasztorem żeńskim, widać było mniszki krzątające się przy obsłudze turystów i w sklepiku. One czuwały nad odbudową klasztoru po zbombardowaniu przez hitlerowców. Dzisiejsze zabudowania monastyru są rozległe i przestronne, duży ogród zadbany i pachnący. Jest tu małe muzeum i przepięknej urody cerkiew z olśniewającymi freskami i ikonami oraz ogromnym żyrandolem. Z góry rozciąga się widok na równinę tesalską i góry Pindos. Mistyczne miejsce, ale przy gwarze turystów trudno o skupienie i wyciszenie. Zrobiłam małe zakupy w sklepiku i między kroplami deszczu wróciłam do kampera. To nie był jeszcze koniec atrakcji na ten dzień. Wjeżdżając na górę zauważyliśmy po drodze steelplaz przy Guesthousie Arsenis, więc postanowiliśmy tam stanąć na noc. Coś tam przekąsiliśmy i wykończeni kontemplowaliśmy dzisiejszy dzień. Wkrótce odwiedził nas właściciel tawerny z zaproszeniem na kolację przygotowaną przez jego mamę. Trzeba było zamówić, co chcieliśmy zjeść, a do wyboru były jak to w greckiej tawernie suvlaki, sausages, greek salad, tzatziki, patatas, „small one” or „big one”. Wiedzieliśmy o co chodzi, stoimy za darmo, ale właściciel musi na czymś zarobić. Nie byliśmy głodni, ale zamówiliśmy mała porcję i o umówionej godzinie poszliśmy do tawerny. Powitał nas pan Arsenis, zapewne, okrzykiem :” halo, Polonia”, zaproponował napoje do picia i wskazał stolik. Wkrótce na naszym stole pojawiło się jedzenie, smaczne i świeże, takie prosto od mamy, która z laseczką w ręce kręciła się po sali. Jej kondycja nie wskazywała , by mogła być autorką tych dań, ale reklama dźwignią handlu, więc udawaliśmy Greka, wierząc że mama Arsenis to wszystko ugotowała. Na deser dostaliśmy po lodziku na patyku oraz mapę z okolicami Meteorów i reklamą Guesthousu Arsenis. Na koniec pan dokonał obliczenia i skasowania należności za kolację i na rano obiecał jeszcze niespodziankę od mamy. I obudził nas rano głośnym pukaniem i okrzykiem :”Halo Polonia” przenosząc w reklamówce jeszcze ciepły chleb owinięty w papier i obwarzanka z sezamem (jednego:( ). Miał dwa takie zestawy i wytłumaczył, pokazując poszczególne sztuki, że „this one for you and this one for you and this one for France and this one for France”. Obok stał kamper z Francji, widocznie jeszcze spali albo się ukrywali, bo polowałam chwilę na kogoś z nich, a jak już się ukazał ten France w piżamce w paseczki to uciekał przede mną, ale go dogoniłam, wytłumaczyłam o co chodzi, nie wiem czy zrozumiał,ale chleb wziął. W sumie jaka by nie była intencja pana Arsenisa, wyglądało to sympatycznie, a dla nas nie było zaskoczeniem, że jak stoisz na jego placu, to coś mu się jednak należy. Nie byliśmy głodni i mieli jeszcze świeży chleb na śniadanie, bo w rzeczywistości to chleba na śniadanie nie mielibyśmy..Także tego...... I mapa na pamiątkę została, jakbyśmy chcieli jeszcze dokończyć kiedyś zwiedzanie Meteorów.