MIN PARISTANEIS TON ELLIN
czyli
NIE UDAWAJ GREKA
czyli trzecie zderzenie z Helladą

# 15

Elea i Tibulisi

Celem kolejnego etapu jest Elea. Za Messyną oglądamy „łaźnie rzymskie” z II wieku naszej ery. Ruiny ukryte w starym gaju oliwnym, należały prawdopodobnie do starożytnego miasta Touria. Do dzisiejszego etapu podróży nie mamy zbyt daleko więc szybko dojeżdżamy. Stacjonujemy w lesie piniowym, za wydmą jest spora plaża i rozciągają się szeroko wody Zatoki Kiparyjskiej. Pod ogromnymi rozłożystymi drzewami widać ślady długiego bytowania,, urządzono ogródki, zagródki, niemal pomieszczenia mieszkalne z przemyślną infrastrukturą domową, a wszystko na wybrukowanych kamieniami z plaży podłogach. Pogoda nie sprzyja plażowaniu ani spacerom, popołudniu pada deszcz i grzmi. Siedzimy w kamperze i po obiedzie odpoczywamy przy kieliszeczku mastichy. Wieczorem spacerujemy po okolicy. Rano, na pobudkę, pełną piersią wdychaliśmy piękny zapach piniowego lasu pomieszany z zapachem kwitnących oleandrów. Bez spinki zjedliśmy nasze ulubione greckie śniadanie, czyli greek salad i szykowaliśmy się do odjazdu, gdy zapukała do nas kobieta z zapytaniem, czy nie chcemy kupić oliwy. Byliśmy już po zakupach, ale skusiłam się zobaczyć jej towar. W bagażniku samochodu miała wszelkiego rodzaju produkty, wyprodukowane lub wyhodowane w jej gospodarstwie – oliwę, pastę z oliwek, suszone pomidory w oliwie, różnego rodzaju przetwory z oliwek i owoców, wino, miód, sery, jajka, warzywa, pomarańcze. Była świetnie przygotowana, proponowała degustacje wielu produktów- czyste łyżeczki w jednym słoiku, brudne w drugim. Kult foliowych reklamówek. Ale co było zaskakujące w tym wszystkim to fakt, że porozumiewała się poprawną angielszczyzną. Kupiłam u niej parę rzeczy, ale co wspominamy, to smak sera feta, chyba najlepszy jaki jedliśmy w Grecji.

Kilka kilometrów od Elea jest miejscowość? Miejsce? Tibulisi się nazywa, a w nim magiczny dom pilnowany przez siedzące przy stolikach manekiny w ciekawych stylizacjach. Jest to coś na kształt muzeum, w izbie zgromadzono wiele historycznych przedmiotów z minionych epok. W drzwiach wisi skrzynka z prośbą o zapłatę 1 euro za fotografowanie wystawy. Trochę to śmieszne, trochę makabryczne, wygląda jak jakaś apokalipsa zombie. Popatrzyliśmy trochę, pośmiali się, zrobili parę zdjęć. W ogrodzie zachwyciło nas drzewo, pod którym leżały gigantyczne cytryny. Pojechaliśmy dalej. Za Zacharo skręciliśmy do Kaiafas. Miejsce to dziwne, bo szukając Kaiafas Thermal Springs mamy cały opis zalet tego wodnego ośrodka rehabilitacyjnego, a w efekcie jest on od jakiegoś czasu zamknięty. Niemniej jednak z miejscem tym wiążą się mityczne i nie tylko legendy. Dojeżdżamy do wschodniego brzegu jeziora, nad którym wznoszą się wysoko klify góry Lapitha, a w nich są dwie jaskinie – nimf Anigrides, skąd bije źródło leczniczej wody ze związkami siarki i wieloma minerałami oraz druga nim f Geranio Andro, skąd bije źródło wody pitnej. Według mitycznych legend był to kurort bogów olimpijskich, a centaur Chiron leczył tu rany zadane mu przez Herkulesa. Nieco późniejsza legenda mówi o kapłanie Kajfaszu, którego statek osiadł na mieliźnie,gdy uciekał z płonącego Rzymu, i który poszedł obmyć się do źródła, zostawiając w nim zapach swej duszy skalanej zadanym Chrystusowi cierpieniem. Parkujemy przy wąskiej odnodze jeziora, a w niej pływające żółwie. Śmieszne maluchy, gdy się podeszło do brzegu szybko przebierały w wodzie tymi swoimi łapiętami,aby wychylić łepek znad wody, jakby chciały coś powiedzieć, albo na coś czekały. W angielskim jest takie powiedzenie „so cute”, więc one takie właśnie były. Woda miała szmaragdowy kolor, ale była krystalicznie przezroczysta, więc te żółwiki było widać doskonale. Na drugim brzegu cała rodzinka wygrzewała się w słońcu, siedząc sobie na patyku.

My szukaliśmy jednak osławionego miejsca do kąpieli. Znaleźliśmy grotę za ogrodzeniem, które trzeba było pokonać przechodząc przez bramę, wyciętymi dziurami na kształt drabiny. To taki właśnie kolejny przykład udawania Greka- ośrodek zamknięty, ale wszyscy chodzą się kąpać, mało tego, ma sławę międzynarodową, bo bywają w nim cudzoziemcy z różnych krajów. Woda jest kryształowo szmaragdowa, śmierdzi siarką, a z dna ohydnie obślizgłego odrywają się kawałki ni to glonów ni to błota. Jedna z kobiet cały czas smarowała sobie twarz tym błotem. Jakoś przeżyłam i tę kąpiel, woda w sumie była przyjemna, ale dotyk tego dna okropny. Pływanie utrudniały mi założone na nogi crocsy, ale bez nich za skarby bym tam nie weszła. Z groty wywabił nas deszcz i to dość rzęsisty. W drodze do miejscówki zatrzymaliśmy się w mieście Pyrgos.